czwartek, 12 lipca 2018

IZRAEL, JORDANIA - 2018

Wstęp:
W latach 80, XX wieku czytałem sporo książek. Przypadkiem wpadło mi w ręce, kilka pozycji opisujących zagładę Żydów w latach 40 ubiegłego wieku. Bardzo zaintrygował mnie ten temat. Niby w Polsce wiedziano co się stało z Żydami w tamtym czasie, ale temat ten był jakoś tak schowany, za potężną ścianą polskiej martyrologii. W połowie lat 80, na rynku wydawniczym dało się zauważyć spory przypływ publikacji dotykających tego tematu.  Chłonąłem je jak gąbka. Później poszerzyłem zakres tych zainteresowań o historię Żydów oraz o historię współczesnego Izraela. Wiele razy zastanawiałem się, dlaczego akurat tak bardzo interesuje mnie tematyka żydowska i nie znalazłem odpowiedzi na to pytanie. Za to w 2018 r. znalazłem okazję, aby odwiedzić kraj, o którym tak wiele przeczytałem.


16 kwiecień 2018:

Wylatuję z córką z UK do Izraela. Czeka nas przesiadka w Sofii. Terminal 1 lotniska w Sofii, wygląda jak polski dworzec kolejowy za komuny. Jestem w lekkim szoku 😀. Odprawa też wygląda dosyć staromodnie. Mamy troszkę czasu do odlotu. Więc oczekiwanie o g. 3 w nocy umili mi puszka piwa 😀.



17 kwiecień 2018 r. : 

Lądujemy na  lotnisku Ben Gurion.


Na lotnisku służba graniczna zadaje nam 4 pytania: który raz w Izraelu ? na jak długo ? gdzie będziemy mieszkać ? czy kogoś znamy w Izraelu ? Słyszymy: "Welcome to Israel ! " i ruszamy ku przygodzie...
Musimy dostać się do dzielnicy Bat Yam w Tel Aviv'ie, a więc wsiadamy do pociągu / bilet 16 szekli/. Wysiadamy na stacji HaHagana. Tam kupujemy kartę Rav Kav / do przejazdów środkami komunikacji miejskiej/. I udajemy się w poszukiwaniu autobusu do Bat Yam. Na dworcu kolejowym i na ulicach od razu rzuca się w oczy, spora liczba żołnierzy i żołnierek.


W autobusie, staram się porozumieć z kierowcą po angielsku. Porażka ... Za to, na szczęście rosyjski rozumie pan kierowca doskonale !
Docieramy do celu - Bat Yam.


Meldujemy się w mieszkanku wynajętym przez airbnb.com / ok. 50 £ za noc/. Tam wita nas gospodarz, który ani słowa po angielsku, za to płynnie po rosyjsku, były mieszkaniec Czerniowców na Ukrainie. Przemiła to osoba. Dokładnie tłumaczy nam, co możemy znaleźć w okolicy. Rady te okażą się dosyć przydatne w przyszłości. Widok z okna bardzo nam odpowiada.


Córka zmęczona idzie spać. Ja idę się przejść...


Przy ulicy Bena Guriona 105, trafiam na gruzińską restaurację "DEDA". Zachodzę i zamawiam chinkali. Cena przyjazna- 44 szekle / ok. 44 zł. /. Potrawa na szczęście bardzo smakowita ! Piszę na szczęście, bo rok temu zamówiłem to samo we Lwowie i była to kulinarna porażka...





Idąc ulicą trafiam na tak wielkie rzodkiewki, że nie ma szans abym ich nie spróbował ! 😅


W sklepach sprzedawcy, bardzo często zwracają się do mnie po rosyjsku.
Wstaje córka. Idziemy teraz ją nakarmić. Trafiamy do restauracji przy plaży. Zamawiamy dla córki łososia z różnymi dodatkami plus napój i piwko dla mnie. Cena 144 szekle / ok. 144 zł./. Tanio nie jest ale uprzedzali w internetach, że w restauracjach przy plaży jest drożej, niż w tych dalej oddalonych od morza 😀.


Obok kelnerki się uwijają, a dzieci się bawią ...



Wieczór spędzamy spacerując po nadmorskiej promenadzie. Wszędzie słychać język rosyjski i to w sporych ilościach. Pierwsze wrażenie: ludzie na ulicach jacyś tacy oschli i mało uprzejmi. Szczególnie jeśli ktoś przyjedzie się z UK, gdzie prawie każdy stara się być mega uprzejmy na ulicy. Wrażenie te ulegnie zmianie w następnych dniach, ale o tym później ...

18 kwiecień 2018 r.

Poranek i popołudnie spędzamy na pobliskiej plaży.




Na jednym z ulicznych straganów dostrzegam całego, pieczonego kurczaka z ziemniakami. Cena - 50 szekli / ok. 50 zł./. Kupuję ! Starczy mi na 3 obiady /córka prawie wegetarianka, więc nie tknie tego / 😀.



Wieczorem udajemy się do Tel Aviv'u. Na przystankach ludzie zagadują nas po angielsku lub po rosyjsku, pytając się skąd jesteśmy, równocześnie oferując nam swą pomoc. Miłe to. Wysiadamy z autobusu przy wieżowcach Azrieli






Widzę, że A-HA ma tu wkrótce grać.


Udajemy na Plac Rabina, gdzie odbywa się koncert, z okazji 70 rocznicy Odzyskania Niepodległości. Przybyło tam tysiące ludzi. Mnóstwo dzieciaków, które bawią się na maksa ! Rodzinna atmosfera. Na scenie występy różnych zespołów, na niebie fajerwerki.



Muza trochę nie pod mój gust. Spacerujemy wokół placu i trafiamy na knajpkę z muzyką pop. Zachodzimy ! Tam poznajemy lokalnych Izraelczyków. Wywiązują się długie rozmowy. Bardzo miło spędzony wieczór. A piwo takie tam było ...


19 kwiecień 2018 r.

Znowu lądujemy na plaży w Bet Yam. Woda ciepła i czyściutka. Tego mi trzeba było w kwietniu😀. Relaksik na maksa w wielkim mieście...






Akurat w Tel Aviv'ie, odbywają się pokazy lotnicze z okazji Dnia Niepodległości. Nad Bet Yam, co chwilę widzimy majestatyczne przeloty różnych, lotniczych formacji .


Wieczorem wybieramy się do Yaffy. Dojeżdżamy tam autobusem. Jak na mój gust, to system komunikacyjny w Tel Aviv'ie, nie należy do najlepiej rozwiązanych. Dobrze, że ludzie są pomocni. Szybko potrafię znaleźć kogoś kto mówi po angielsku lub po rosyjsku i potrafi wytłumaczyć gdzie wysiąść, aby dostać się do określonego punktu. Zauważalny jest mniejszy dystans na ulicy między Izraelczykami, niż np. Polakami w Polsce. Yaffa ma swój urok. Widać, że to arabskie terytorium.







Zwiedzamy stary port. Muezzin zawodzi z minaretu. Głośno jak diabli ! Chyba ktoś tu na siłę, swym zawodzeniem, chce zaznaczyć swe terytorium 😀.



Udajemy się w stronę Tel Aviv'u. Wieczorem na nabrzeżu mnóstwo ludzi. Trwają pikniki na trawnikach. Familijna atmosfera. 




Późno się robi czas wracać na kwaterę.  

20 kwiecień 2018 r.

Jedziemy zobaczyć Nowy Port w Tel Aviv'ie. Trafiamy na kompleks rekreacyjno-handlowy. Wszystko dosyć nowe. Sporo różnych sklepów, knajpek, miejsc do spaceru i odpoczynku.



It's me :). 





Jedziemy na słynny bazar Carmel, polskim Solarisem ! 😀. Poznajemy w nim kilku młodych Amerykanów z Nowego Jorku - uczniów religijnej szkoły w Jerozolimie. Przesympatyczni goście, w tych swoich chałatach i dla kontrastu cały czas bawiący się piłką 😄.



Carmel to egzotyczny i kolorowy świat: owoce, warzywa, przyprawy, biżuteria, koszulki, pamiątki, kuchnie wielu narodów, knajpki etc. Można coś zjeść, zaopatrzyć się w żywność i pamiątki ale i też zabawić się. Z knajpek dobiegają śpiewy wielonarodowej młodzieży. Córka zamawia wenezuelskie danie.








Zaczyna się szabas, trzeba zmykać na kwaterę. Znajdujemy przystanek autobusowy. Ledwo znaleźliśmy się na nim, przybiegł do nas właściciel pobliskiej kafejki. Pyta się skąd przyjechaliśmy. My, że z UK. Tłumaczy nam, że właśnie przed chwilą przestała chodzić państwowa komunikacja miejska. Pyta się dokąd się udajemy. Tłumaczymy, że do Bat Yam, a on przedstawia nam alternatywne trasy dojazdu.  Po chwili dodajemy, że właściwie to jesteśmy z Polski. Na te słowa pada natychmiastowe zaproszenie na kawę. Opieramy się nieśmiało, ale nie było żadnej dyskusji. Właściciel rozpromieniony ciągnie nas do siebie, tłumacząc, że jego mama pochodzi z Częstochowy. Kawa zamienia się w godziną rozmowę z poczęstunkiem. Rozmawiamy o Izraelu, Polsce i Wielkiej Brytanii. Mama tego pana wyjechała przed wojną, ostatnim transportem z Częstochowy do Izraela.



Zostaliśmy poinformowani o kulinarnych tradycjach w trakcie szabasu. A na koniec pan ten wręczył nam jakieś szabasowy wypiek, abyśmy w tm dniu zjedli, jakikolwiek szabasowy specjał  😀. 



Czas kończyć tą wielce miłą rozmowę. Nasz miły gospodarz jeszcze złapał nam taksówkę, którą udaliśmy się do Bat Yam. Przepłaciliśmy za rejs. Jedną z niewielu rzeczy, która nie podobała mi się w Izraelu były taksówki. Często czułem się wyrolowany. 
Tel Aviv to miasto kontrastów. Z jednej strony to nadmorski kurort. Z drugiej strony to bardzo nowoczesne miasto. Obok mega nowoczesnych wieżowców, stoją prawdziwe rudery. Na plażach bikini sąsiaduje z długimi szatami arabskich czy żydowskich kobiet. Nie poznałem tego miasta dogłębnie. Myślę, że warto tu wrócić i zanurzyć się w nim głębiej.

22 kwiecień 2018 r. 

Jedziemy na dwudniową wycieczkę do Jordanii. Wyjazd - 4 rano.

 
Granicę przekraczamy na przejściu Icchak Rabin. Jest to przejście tylko dla pieszych. Czeka nas skomplikowana procedura: wykupienie wizy jordańskiej / jej wysokość zależna jest od liczby nocy spędzonych w Jordanii /, dodatkowa opłata za wyjazd i powrót do Izraela. Długa kolejka. Ciekawostka : z Izraela niemożliwy jest wyjazd autem. Brak samochodowych przejść granicznych.


Docieramy do jordańskiej części tego przejścia granicznego. A tam bardzo miła obsługa. Co zaskakujące, woda mineralna jest za darmo na tym przejściu.  Wkraczamy do Jordanii. Pierwsze swe kroki kieruję do kantoru, aby wymienić trochę waluty. Tam, bardzo serdecznie wita mnie pracownik kantoru. Pyta się mnie skąd jestem. Gdy mówię, że z Polski ten wypala: "kocham Polskę !" i ... całuje mnie w oba policzki. Zaskakujące powitanie na jordańskiej ziemi 😀.




W Jordanii przejmuje nas jordański przewodnik. Jak już wspomniałem, przeszliśmy przez graniczne przejście dla pieszych, więc konieczna była zmiana autokaru. Nasz pierwszy cel: Petra - wyjątkowe zupełnie miejsce na mapie świata. Była stolica Królestwa Nabetajczyków. Miasto wykute w skale ok. 2.000 lat temu. Przez długie wieki zapomniane. Powtórnie dla świata odkrył go Szwajcar Johann Burckhardt w 1812 r. 

Droga do Petry. 

W końcu docieramy do tego unikalnego miejsca.
Dziwna sytuacja z biletami. Jeśli przyjeżdżasz do Jordanii jedynie na jeden dzień zapłacisz za bilet 90 JOD /470 zł./, jeśli na dłużej niż jeden dzień 50 JOD / 262 zł/. 


Idziemy w stronę wąwozu Siq. Teoretycznie jazda zaprzęgiem wliczona jest w cenę biletu. Praktycznie poganiacze żądają napiwków. My idziemy pieszo, bo po pierwsze: szkoda tych  koni, po drugie: pieszo więcej się zobaczy. Jest pochmurny dzień, czasami kropi deszcz, więc w tych warunkach fotki me, nie oddadzą pełni piękna tego miejsca.




Wąwóz Siq.





Wąwóz Siq.


Teraz czeka nas, ponad kilometrowy spacer przez wysoki do 180 metrów wąwóz Siq. Nota bene, w najwęższym miejscu ma 2 metry. Ta formacja skalna została utworzona ok. 100 mln. lat temu.
I tu już buzie same otwierają się z zachwytu...


Wąwóz Siq.


Wąwóz Siq.


Wąwóz Siq.


Wąwóz Siq.

Przewodnik zbiera nas w jednym miejscu, zabawiając rozmową. Każe nam szukać wzrokiem czegoś wysoko na skale. Potem każe nam spojrzeć na prawo i nagle ukazuje nam się taki widok : 



Słychać zbiorowe westchnienie zachwytu. To słynny "Skarbiec Faraona" - najsłynniejszy budynek Petry, znany np. z filmu "Indiana Jones".





Stoję przed nim i nie mogę się napatrzeć. Co to za ludzie 2.000 lat temu z taką precyzją wykuli w skale takie cudo ? Dlaczego dziś nie stać nikogo, na coś podobnego ? 
W środku widać konną policję. 


Petra to rozległy kompleks, a w nim ok. 20 km. tras. My mieliśmy / z dojściem/ 3 godziny na jego zwiedzanie. Siłą rzeczy ujrzeliśmy jedynie najatrakcyjniejszą jego część. Pozostał niedosyt. Z chęcią przesiedziałbym tam kilka dni. Może zdarzy się następny raz...





Amfiteatr.













 W środku biega sporo małoletnich sprzedawców, proponujących drobiazgi do kupna. Niczego nie chciałem, więc automatycznie dziękowałem za ich ofertę. Przy wyjściu zaczepił mnie jeden malec proponując kupno zestawu pocztówek: "Hey, mister ! Odin dollar". Znowu automatycznie podziękowałem mu. Tan dalej prosił, a na koniec rzucił: "So, take this for free". Byłem zajęty fotografowaniem i też mu podziękowałem. Nagle zrozumiałem całą tą sytuację i tak mi się głupio zrobiło. Zacząłem szukać tego malca , chcąc odkupić te widokówki. Nigdzie nie mogłem go znaleźć. Wyjechałem z Petry z dużym wyrzutem sumienia...
Czas się rozstać z tym przecudnym miejscem. W sercu, na zawsze pozostanie mi wyjątkowa magia tego miejsca. 
Jedziemy na obiad do pobliskiego miasteczka Wadi Musa. Za napoje trzeba płacić. Kilka osób nie ma miejscowej waluty i chce płacić kartą. A to nie takie proste... Zamówienia na napoje przyjęte, ale płacić kartą trzeba było w całkiem już innym miejscu. Jedziemy autokarem, po obiedzie, do tego miejsca i czekamy na płacących z pół godziny. 

A tu, Petra i wąwóz Siq widziany z daleka:



Po jakimś czasie rozdzielamy się. Znajdujemy się w grupie osób, która jedzie na pustynie Wadi Rum. Wskakujemy na pakę jakiegoś Jeepa i ruszamy. Miało być fajnie ale zaczęło kropić. A my na pace ...😀. Na szczęście po jakimś czasie przestało padać. Jedziemy wśród różnych skał w stronę najpiękniejszej pustyni świata Wadi Rum, a konkretnie do beduińskiego obozowiska, będącego miejscem naszego noclegu. Noc na pustyni to jest to ! Będziemy spać w tego typu namiocie:





Idziemy coś zjeść, a ja wypić białe, jordańskie piwo "Carakale". Piwo nie ma długiej historii. Pierwsze butelki sprzedano w 2013 r.



W budynku obok słychać odgłosy zabawy. Zaglądam tam. Okazuje się, że są to Kurdowie. Sama młodzież. Gra muzyka. Większość tych bardzo ładnych ludzi siedzi. Kilku młodzieńców tańczy na parkiecie. Po chwili dołącza do nich, kilka odważnych dziewczyn. Dziwny to taniec, bo tworzą tańczący łańcuch trzymając się za ręce. Duża część widowni wpatruje się jak zahipnotyzowana w tańczących. Ja też nie mogę się napatrzeć, w ten jakże odmienny dla mnie rytuał. Wydaje mi się, że spora część dziewczyn skoczyłaby na parkiet, ale coś je powstrzymuje. Chłopaki nie mają zahamowań: tańczą przedziwne połamańce, turlając się nawet po ziemi...😅. 



Leje deszcz. Nie tak sobie wyobrażałem pustynię... Chcę się wykąpać ale prysznice są tak brudne, że nie mam odwagi. Myję się i zwiewam spać, przygnębiony świadomością, że szansa ujrzenia gwieździstego nieba w nocy jest znikoma...  Na szczęście w nocy przebudzam się. Nie słyszę deszczu. Wychodzę na zewnątrz i widzę gwieździste niebo. Niestety, małe lamki przy chodnikach zakłócają efekt klarownego, nocnego nieba na pustyni...

21 kwiecień 2018 r.

Rano znowu trzeba iść do tej łazienki... A tu niespodzianka ! Wszystko lśni czystością ! Coś mi się wydaje, że ta wczorajsza młodzież nie zachowywała się właściwie w łazienkach ...


Rano mamy znacznie lepszą pogodę.



Jemy śniadanie, wymeldowujemy się i ruszamy dwoma Jeepami zwiedzać pustynię Wadi Rum.



Wadi Rum to skalisto- piaszczysta pustynia, uważana za najpiękniejszą na świecie. Skały tu mienią się pięknymi kolorami. Prawdziwa uczta dla oczu. Nakręcono tu mnóstwo filmów m.i.n. : "Lawrence z Arabii", "Czerwona Planeta", " Transformers: Zemsta Upadłych", "Marsjanin" czy "Prometeusz".



 Do Jeepa ładujemy się z : Włoszką, profesorem z Włoch i trzema, podróżującymi razem przesympatycznymi dziewczynami / dwie Australijki  i jedna Amerykanka / . Jedna z nich, mieszkanka L.A. to jakiś wulkan optymizmu. Nigdy nie widziałem tak pozytywnie nastawionej do świata dziewczyny ! Każda, nawet najmniejsza rzecz, wywołuje u niej ogromne okrzyki zachwytu. Fajnie się podróżuje w towarzystwie takich osób 😀.

Wchodzimy po tym piachu na górę.


A z niej rozpościerają się takie widoki:








 Załapaliśmy się nawet na przelot wojskowego samolotu. Przewodnik mówi, że to dosyć rzadkie tu zjawisko.


Już wiem, że zwiedzam wyjątkowe na maksa miejsce. Oczy mam rozlatane. Chcę zanotować oczami jak największą ilość obrazków. Bajkowość tego miejsca urzeka. 
Przerwa na herbatkę serwowaną nam, przez sympatycznych Beduinów.



Idziemy w stronę wąwozu Khazali.


Kolor skał i ich struktura robią wrażenie ...



Wejście do wąwozu.


Dosyć wąski ten wąwóz. W środku płynie strumyk.



Znajdujemy tam też starożytne rysunki : 


Nasz przewodnik: 





Czas wracać z tej bajkowej krainy ...


Jedziemy do Akaby / Aqaby/. Akaba to stosunkowo młode miasto, utworzone na terytorium otrzymanym , w ramach wymiany granicznej od Arabii Saudyjskiej. W ten sposób Jordania stała się właścicielem znacznie dłuższej linii brzegowej Morza Czerwonego.


Miasto średniej urody, z przemiłymi mieszkańcami. Zatrzymujemy się koło sporego sklepu z pamiątkami. Właściciel proponuje nam wodę, kawę, herbatkę i ciasteczka. Wszystko za darmo. Długo z nim rozmawiamy o geopolityce. Przesympatyczne gość. Idziemy do restauracji coś zjeść. Pytamy się kelnera o wi-fi. Przeprasza, że nie ma w tym lokalu wi-fi. Po chwili przybiega z pomysłem, że przecież możemy wykorzystać jego telefon jako router. Korzystamy z jego propozycji. 




Jest też architektoniczny chaos.



Akaba to strefa wolnocłowa. Nie widać tu biedy. Ludzie na ulicach wyglądają normalnie.
Główna atrakcja tego miasta to chyba plaże. Mamy czas tylko na moczenie tam nóg.


W zasięgu wzroku mamy izraelski Ejlat. Zresztą z tego miejsca w zasięgu wzroku jest : Izrael, Egipt, Arabia Saudyjska no i oczywiście Jordania 😀.

Ejlat.

Ejlat. 


Z alkoholem nie ma tu problemu 😀.


Wracamy do Izraela. Znowu na piechotę przechodzimy granicę. Znowu Izraelczycy wydają nam karteczki, służące za pieczątkę wjazdową. Granicę przekraczamy bez problemu. Większy problem ma nasza towarzyszka podróży, właścicielka paszportu włoskiego i izraelskiego. Dosyć długo musi tłumaczyć się ze swego pobytu w Jordanii.

Przed nami Ejlat - izraelski kurort nad Morzem Czerwonym. Miasto turystycznych rozrywek. Widać, że praktycznie całe nastawione jest na turystów.


Wynajmujemy leżaki i oddajemy się wypoczynkowi. Mamy kilka godzin na to.  Wszędzie słychać język rosyjski. Po plaży chodzą naganiacze proponujący przeróżne wycieczki. Wszyscy oni, oferty swe składają po rosyjsku 😅. Brzeg dosyć kamienisty. Dopiero po pokonaniu kilku metrów, dno robi się przyjaźniejsze.


Nad naszymi głowami przelatują samoloty. Dosłownie kilkaset metrów dalej jest lotnisko. 




Czas wracać do nowej, naszej kwartery - do Jerozolimy. Docieramy do niej późno w nocy, z małymi przygodami. Kierowcy dwóch pojazdów, które miały dowieźć nas na miejsce nie dogadali się. Niepotrzebnie przejechaliśmy sporo kilometrów i straciliśmy kilka godzin. Na koniec wiezie nas kierowca, Żyd- były mieszkaniec Montrealu. Miło się z nim rozmawia. Potwierdza nasze spostrzeżenia, o niezwykle miłym charakterze Jordańczyków. 
W końcu lądujemy w hotelu Lev Jerushalaim. Całkiem fajny to hotel, 10 minut piechotką do Starego Miasta.

Lev Jerushalaim hotel.


23 kwiecień 2018.

Idziemy zwiedzać Stare Miasto. Zamówiliśmy tak zwany "free tour", z anglojęzycznym przewodnikiem. Stare Miasto to osobny kosmos. Podzielone jest na 4 części: dzielnicę chrześcijańską, muzułmańską, ormiańską i żydowską. My wchodzimy tam przez Bramę Jafską

Brama Jafska.
 Nasi tu byli 😀.

Przewodnik barwnie i z humorem opowiada nam historię tego niezwykłego grodu. Okazuje się, że chodzimy kilka metrów wyżej, niż chodzono 2.000 lat temu. 
Schodzimy kilka metrów w dół, do podziemi, do właściwego poziomu miasta starożytnych czasów. Tam znajdujemy artystyczną rekonstrukcję, tamtego czasu. 



Słuchamy zagmatwanej historii tego miejsca, opowieści o skomplikowanej strukturze narodowościowej jego mieszkańców i zasadach współżycia społecznego. Przykładowo: sprzedaż domu w dzielnicy muzułmańskiej w żydowskie ręce, muzułmanie uważają za zdradę karaną śmiercią. Taki dom sprzedawany jest w muzułmanom za powiedzmy 300 tys. $, ale kupiec żydowski potrafi zaoferować cenę 1 mln. $. Sprzedająca taki dom rodzina, musi natychmiast udać się na emigrację. Życia wśród swoich już nie ma. Żeby było śmieszniej dom taki trafia z reguły w ręce ubogiej, żydowskiej, religijnej rodziny. Zakup finansowany jest przez bogatych Żydów. Sponsorowane jest, także życie tej rodziny. Chodzi o wyrwanie kawałka muzułmańskiej dzielnicy. 
 Dowiadujemy się dlaczego dzielnica żydowska, tak różni się od innych. Otóż została ona doszczętnie zburzona przez Jordańczyków, gdy zajmowali oni Jerozolimę Wschodnią w latach 1948-1967. Obecnie dzielnica żydowska jest odbudowana i wygląda na najbardziej zadbaną część Starego Miasta






 Przed nami wyłania się widok na Ścianę Płaczu i na Kopułę na Skale.
Ściana Płaczu - lewa część dla mężczyzn, prawa dla kobiet.

Ściana Płaczu - część dla kobiet.


Zaczepia mnie uczestnik naszej wycieczki - Amerykanin z Washington DC.  Pyta się o moją metalową koszulkę. Okazuje się wielkim fanem KING'a  DIAMOND'a czy OZZY'ego. Rozmawiamy długo o muzyce i o koncertach, których był współorganizatorem w Las Vegas.
Nasz free tour dobiega końca. jeszcze tylko napiwek dla przewodnika / tak po 50 szekli ludzie dawali /.
Stare Miasto to plątanina wąskich uliczek, z reguły zapełnionych sklepikami i straganami z pamiątkami. Arabscy kupcy nie są nachalni. W dosyć spokojny sposób zachęcają do kupna ich towarów. Zachodzę do jednego sklepiku, a by kupić pamiątki swym bliskim. Sympatyczny, starszy sprzedawca nawiązuje ze mną rozmowę. Pyta się o mój stosunek do D. Trumpa. Odpowiadam, że nie jest to bohater mojej bajki. Ucieszyły sprzedawcę moje słowa. Natychmiast biegnie po gratisowy prezent dla mnie 😀.



Idziemy pod Ścianę Płaczu. Przy wejściu punk kontrolny / prześwietlanie bagażu etc /. Zagaduje nas młody żołnierz pytając skąd jesteśmy. Gdy wyjaśniam, że jestem z północy Polski, z dalekich okolic Gdańska, żołnierz zaśmiewa się z brzmienia słowa "Gdańsk". Nie wiem co go tak rozśmieszyło  😀.

Ściana Płaczu / Western Wall / to jak wiadomo szczególne miejsce dla Żydów. Pozostałość świątyni Dawida. Żydzi pogrążają się tu w modlitwie.










 Podejrzewam, że dostępna tu jest religijna lektura.







  
Wychodzimy na chwilkę poza obręb Starego Miasta.


To też Jerozolima.




Zmierzamy w stronę Bazyliki Grobu Pańskiego.



Bazylika Grobu Pańskiego.
Szczególna to świątynia. "Zarządzana" jest przez przedstawicieli trzech obrządków: greckiego- prawosławnego, łacińskiego oraz ormiańskiego. Każdy z tych obrządków ma wyznaczony teren świątyni do opieki. Cudzysłów tu się wziął, bo od stuleci ci niby zarządzający nie potrafią się dogadać w sprawach wspólnej opieki nad świątynią. Często między mnichami tych obrządków dochodzi nawet do bójek. Paranoja jakaś ! Żeby było śmieszniej klucze do tej świątynie trzymają, wielce szanowane dwie, muzułmańskie rodziny. 
Jedna z najważniejszych świątyń chrześcijaństwa, przedstawia raczej ponure wrażenie przez skalę zaniedbań. To pomieszczeni uległo pożarowi i ... nie ma szans aby je odnowić ... Czy jest coś takiego jak wspólnota chrześcijan czy raczej istnieje tylko chęć posiadania i sprawowania władzy ? 




Tego obrazu nikt nie restauruje i pewnie wkrótce się rozpadnie ...




Grób Pański.

Stajemy w kolejce, aby wejść do Grobu Pańskiego. Trzeba odstać swoją godzinkę. Jest czas aby rozglądać się wokół. Szokuje mnie zachowanie rosyjskiego przewodnika. Przyprowadza wycieczkę Rosjan. Zwraca się do nich wielce podniesionym głosem. Ludzie patrzą na niego ze zdziwieniem.Wygląda jak by był po paru głębszych. Porażka ...
W kolejce poznajemy się z młodym, sympatycznym Niemcem z Berlina. Nasze drogi przetną się jeszcze raz w przyszłości. 
Ze Starym Miastem żegnamy się późnym wieczorem.



24 kwiecień 2018.

Godzina 3 rano. Jedziemy na wykupioną wycieczkę /59 $ plus bilety wstępu/, zobaczyć tak polecany przez wszystkich, wschód słońca nad Masadą, Morze Martwe i park En Gedi.
Jedziemy w ciemnościach przez Zachodni brzeg Jordanu. O g. 5 rano dojeżdżamy do Masady. Wejście kosztuje 28 szekli. 
Masada to twierdza umieszczona na płaskowyżu z dwoma tysiącami lat historii. Symbol żydowskiego oporu. 

Idziemy w całkowitych ciemnościach, przez nieoświetloną Ścieżkę Węża / po czasie dowiedziałem się, że jest też znacznie krótsze wejście, od strony zachodniej/. Przed nami długa wspinaczka. Tak rano kolejka jeszcze nie chodzi. Drogę oświetlamy sobie telefonami. Nie jest to łatwy marsz. Trwał z 50 minut i nogi doprawdy siadały. Szczerze mówiąc nie powtórzyłbym tego marszu. Do końca dnia zrobiłem na nogach 19 km. i na drugi dzień oczywiście miałem zakwasy 😀. W końcu docieramy do celu. Rozjaśniło się już... Wiele osób czeka na wschód słońca ...

Widok na Pustynię Judzką i Morze Martwe.




W końcu widać pierwsze promienia słońca. Bajeczny to widok 😀. Mam świadomość, że biorę udział w szczególnym misterium. Na dole Pustynia Judzka , za nią Morze Martwe, na horyzoncie góry... Cóż za sceneria ... Opłacało się wchodzić !





Pięknie wygląda świat w porannych promieniach słońca. 



Kontrolny wjazd kolejki.
 Przed nami zejście ...


Zejść już łatwiej, ale też to trwa. 
A tak wygląda Masada z dołu.

Masada.
Ok, drugi punkt programu to park narodowy Ed Gedi. Park ten, to właściwie oaza, leżąca na Pustyni Judzkiej. Za wejście płacimy niewielkie pieniądze.



Przez kanion Nahal David zmierza się do kilku wodospadów leżących po drodze...




 Na końcu docieram do największego wodospadu Davida.


Widać, że tętni tu dzikie życie... Stada motylków etc... Lamparta, który ponoć tam żyje nie widziałem  😀.
Krótki odpoczynek i jedziemy dalej ...


Mijamy po drodze kilometry majestatycznych skał.
 Przed nami Morze Martwe, a właściwie zasolone na maksa / od 22 do 36 %/ jezioro, to najniższy punkt na ziemi 422 m p.p.m. Przy okazji, z racji niskiego położenia, jest tu najwięcej tlenu na świecie. Zajeżdżamy na plażę w Kalya. Tutaj akurat wejście jest darmowe. A nawet otrzymujemy drobne upominki. Zostaje nam udzielony instruktaż, jak korzystać z leczniczego błota i ruszamy do wody. Niecodzienna to sytuacja, gdy człowiek kładzie się na wodzie i ... nie idzie na dno 😀. Za to śmiesznie jest przy próbach pływania na brzuchu. Nogi są wypychane do góry i nie można używać ich do pływania 😀. Interesujące doświadczenie.



Wracamy powtórnie przez Zachodni Brzeg Jordanu. Po drodze mamy wojskowe kontrole. Od razu widać, że biedniejsze to tereny niż obszar Izraela. Zbliża się Jerozolima. Sporo zaniedbanych zabudowań. Ale widać też kilka, bardzo zadbanych osiedli. Zdaje się, że to nielegalne osadnictwo żydowskie .
Wieczorem wybieram się na Górę Oliwną, aby podziwiać zachód słońca. Mam na oko opracowaną trasę przejazdu, ale coś do końca mi nie gra. Dla pewności pytam się babki na przystanku autobusowym jak tam dojechać. Ta sprawdza w telefonicznej aplikacji i wysyła mnie na inny przystanek, a bym wsiadł tam w autobus numer taki i taki. Idę tam. Nie ma tam takiego autobusu. Pytam się drugiego gościa. Sprawdza na swej aplikacji telefonicznej i wysyła mnie na jeszcze inny przystanek. Idę tam. Znowu coś mi nie pasuje. Pytam się następnego gościa. Ten konsultuje się z innym i wysyłają mnie kilka przecznic dalej. Idę tam ... I nagle znajduję się w innym świecie ... Coraz więcej ortodoksyjnych Żydów na ulicach. W końcu praktycznie tylko ich widzę. Trafiłem do dzielnicy Mea Szearim... Egzotyka na maksa ! Trochę czuję się tu nie na miejscu, w tych moich krótkich spodenkach i w rock'n'rollowym ubiorze, ale widzę, że raczej nikt na mnie nie zwraca uwagi.


Poddałem się z tym dojazdem na Górę Oliwną. Nie zdążyłbym już na zachód słońca. Mieszkańcy Jerozolimy bardzo uczynni jeśli poprosi się ich o pomoc, ale nie potrafili mi niestety pomóc. Później wpadłem na teorię,  dlaczego tak się stało / o tym trochę później/. Idę jeszcze raz na Stare Miasto, po drodze chłonę wieczorną, jerozolimską ulicę. Jest w niej jakaś magia. Chodzą po niej przeróżni ludzie: ortodoksi, religijni wyznawcy judaizmu, czarnoskórzy, Arabowie, wyluzowana młodzież, różne subkultury młodzieżowe, turyści. Na ulicy ktoś przepięknie gra na pianinie. Zatapiam się w tym klimacie. Dla mnie, jest to zupełnie wyjątkowe miejsce na mapie świata. Ma swój niepowtarzalny styl i sznyt.

25 kwiecień 2018 r. 

Tym razem jestem lepiej przygotowany do dojazdu na Górę Oliwną. Wyczytałem, że najłatwiej jest dojechać tam z dworca autobusowego przy Bramie Damasceńskiej. Idziemy tam. Wsiadamy do autobusu, jakże innego, niż możemy znaleźć w żydowskiej części miasta. I tak sobie pomyślałem, że pewnie systemy komunikacyjne w zachodniej i we wschodniej części miasta, nie są ze sobą zsynchronizowane i stąd może problemy osób, które wcześniej chciały mi pomóc dostać się na Górę Oliwną ?
Dojeżdżamy na miejsce. Z tego miejsca, rozpościera się najpiękniejszy widok na Jerozolimę. Szkoda tylko, że lekko kropi. Fotki te, w tym przypadku, nie oddadzą uroku tego widoku.



Na pierwszym planie jeden z najstarszych cmentarzy na świecie. Ciekawostka: zdobycie tam miejsca pochówku kosztuje ok. 1 mln $. Żydzi wierzą, że z tego miejsca Mesjasz będzie zabierał do siebie w pierwszej kolejności...







Schodząc z Góry Oliwnej w stronę Starego Miasta,  można natknąć się na kilka interesujących świątyń. Niestety, z niewyjaśnionych przyczyn przegapiliśmy kościół "Kopuły Wniebowstąpienia". Usytuowany jest on na samym szczycie Góry Oliwnej. Pierwszym kościołem na naszej trasie był "Pater Noster"/ "Ojcze Nasz"/. Klasztor ten zbudowany jest na miejscu, gdzie jak głosi tradycja Jezus uczył swych uczniów modlitwy "Ojcze Nasz". Na ścianach tekst tej modlitwy w przeróżnych językach / nawet po kaszubsku /.


Pater Noster. 


Pater Noster.

Przed nami kościół w kształcie odwróconej łzy -"Dominus Flevit" / "Pan Zapłakał" /. 

Dominus Flevit.

Dominus Flevit.


Zchodzimy do cerkwi "św. Marii Magdaleny", ufundowanej przez cara Aleksandra III. Stąd ponoć Chrystus wstąpił do nieba. 



Zastajemy zamkniętą bramę. Na szczęście wyczytałem wcześniej, że należy dzwonić i prosić o wejście. Co też uczyniliśmy. Brama stoi przed nami otworem. Wchodzimy. Siedem złotych kopuł góruje nad cerkwią. Trafiamy do oazy spokoju. Wokół cerkwi pięknie zadbane ogrody, a w nich kilkoro rosyjskojęzycznych turystów. Przedziwny spokój tu panuje ...





Schodzimy dalej ...


Trafiamy do "Ogrodu Getsemani" /"Ogród Oliwny"/. Ewangelie podają, że w  miejscu tym wielokrotnie zatrzymywał się Jezus, w trakcie swych pobytów w Jerozolimie



Te drzewa oliwne mają po 800 lat.


W ogrodzie tm znajduje się "Bazylika Konania".

Bazylika Konania

Bazylika Konania.
 Przed nami ostatni element tej wycieczki - kościół "Gróbu Najświętszej Marii Panny". Ponoć z tego miejsca Maryja - matka Jezusa, została wzięta z ciałem i duszą do nieba.


Kończy się nasza wycieczka po Górze Oliwnej
Trafiamy do Wschodniej Jerozolimy. Od razu widać, że biedniej tu, niż w żydowskiej części miasta. I widać mniej zróżnicowani ludzie na ulicach. Kupujemy sobie coś do jedzenia i pierwsze czereśnie / drogie jak diabli 😀/.


Wschodnia Jerozolima.


Wschodnia Jerozolima.


Wschodnia Jerozolima.

Wschodnia Jerozolima.

Wschodnia Jerozolima.

Wschodnia Jerozolima.

Wschodnia Jerozolima.



Przed nami ostatni punkt naszej wizyty w Izraelu - Yad Vashem - Instytut Pamięci Męczenników i Bohaterów Holokaustu. Jedziemy tam jedyną, tramwajową linią w Jerozolimie. Wysiadamy na ostatnim przystanku- Mount Herlz, a stamtąd chodzą już darmowe / lub płatne ! / autobusy do muzeum. 


Wejście jest za darmo. Obiekt jest dosyć spory. Wypożyczamy słuchawki z audio przewodnikiem, w języku polskim. W środku mnóstwo sal ze zdjęciami, które czasami porażają swym wyrazem. Zanurzam się w słuchanie dziesiątek tragicznych historii. Od razu spada na mnie ciężar tej przeszłej rzeczywistości. Trochę trudno się w tym wszystkim odnaleźć. Tragedia, pogania tragedię ...
W stanie absolutnego skupienia natykamy się na ... znajomego berlińczyka z Bazyliki Grobu Pańskiego. Cóż za miłe spotkanie, w tych dziwnych okolicznościach. Później natykamy się na znajome Polki, z wycieczki po Starym Mieście. Zdaje się, że Yad Vashem jest żelaznym elementem turystów w Jerozolimie.

Yad Vashem.

Yad Vashem.

Widzimy mnóstwo drzewek "Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata". Wśród nich jedno posadzone przez W. Bartoszewskiego i Marię Kann, w imieniu Rady Pomocy Żydom "Żegota". Jedynej organizacji w okupowanej Europie powołanej w celu ratowania Żydów.

Yad Vashem.




Sporo wojskowej młodzieży zwiedza ten obiekt.

Yad Vashem.


Yad Vashem.


Yad Vashem.
Replika warszawskiego pomnika "Bohaterów Getta".





Widok z Yad Vashem.


Wychodząc z muzeum natknęliśmy się na ulewę. Ale jaką ulewę ! Strach było zrobić krok na zewnątrz ! Czekaliśmy kilkadziesiąt minut, na mniejsze natężenie deszczu aby dobiec do autobusu. Banalnie mówią: niebo zalewało się łzami gdy opuszczaliśmy to miejsce. Następnego dnia, w dniu naszego wyjazdu, spadł powtórnie tak ulewny deszcz, że zalał uliczki Starego Miasta. Ale o tym dowiedzieliśmy się już z internetu.






 Podsumowanie :

To koniec naszej blisko-wschodniej przygody. Niezwykle udana wyprawa to była. Izrael to kraj zróżnicowany na maksa. Kraj niezwykłych miejsc, niezwykle towarzyskich ludzi czy egzotycznych potraw i smaków. Kraj słońca, radości i niestety zawieszonej w powietrzu niepewności / kto do kogo, będzie wkrótce strzelał .../. Kraj z jednej strony zanurzony bardzo w starożytności, tradycji i świętych księgach. Z drugiej strony jedno z najbardziej innowacyjnych miejsc na świecie / start up'y czy niespotykana chyba nigdzie indziej na świecie, liczba rowerów i hulajnóg na prąd/. Minusy ? Dość spore ceny towarów i usług / przy pewnym sprycie nie trzeba jednak zbyt wiele przepłacać/ i jakość usług taksówkowych. Dodam jeszcze, że na ulicach czułem się bardzo bezpiecznie / czy w dzień czy w nocy/.
Jordania - kraj uroczych ludzi i obezwładniających swym urokiem miejsc / Petra i pustynia Wadi Rum /.
Do oby tych krajów z chęcią wrócę, jeśli tylko zdarzy się okazja. 

2 komentarze:

  1. Piękne zdjęcia i wspaniałe są opisy do nich. Aż łezka się kręci patrząc na to piękno surowej natury i kultury bo ja zawsze tak o Izraelu myślę .Dzięki za podzielenie się czymś i pokazanie innym jak znienawidzona kultura ludzi i ludzie mogą być równi nam jako drugi człowiek.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za komentarz! Izrael to wyjątkowy kraj...

    OdpowiedzUsuń

Las Vegas, Kanion Kolorado, Kanion Antylopy X, Zapora Hoovera, maj 2023 r.

15 maja 2023 r.   Lecę z Chicago  do Las Vegas . Chicago, lotnisko O'Hare. A tu już Nevada . Pustynie, góry i zieleń w szczątkowej form...