sobota, 24 czerwca 2017

Swietłogorsk - Obwód Kalinigradzki - ZSRR, 1977 r.



Rok 1977, mam 13 lat, a przede mną mój pierwszy, zagraniczny wyjazd. Obóz harcerski w ramach pierwszej, młodzieżowej wymiany między Polską, a Obwodem Kaliningradzkim. Miejsce docelowe: Swietłogorsk.
 Większość uczestników tej wyprawy to dzieci lidzbarskich nauczycieli. Wyruszamy, porządnym jak na tamte czasy, autokarem "Autosan", w stronę przejścia granicznego w Bezledach. Przejście to nie było jeszcze udostępnione do powszechnego jej przekraczania. Dokonuję pierwszego w życiu przemytu. Otrzymane od cioci 10 rubli chowam sobie w skarpetce. Surowo zabroniono nam przewożenie rubli, poza przysługującą nam wymianą.Wszyscy jesteśmy wystrojeni w harcerskie mundurki. Na granicy, polska wycieczka przesiada się do dwóch, podstarzałych rosyjskich autokarów i ... zaczyna się niezła jazda. Z przodu konwojuje nas Wołga na sygnałach świetlnych i dźwiękowych z wysyłanym z głośników komunikatem: " Wnimania, wnimania ! Eta polskaja ekskursja ! Pożałsta zejditie z darogi !!! " / Uwaga, uwaga ! To polska wycieczka ! Proszę zejść z drogi !!! /. Za autokarami jedzie gazik, który uniemożliwia wyprzedzenie nas komukolwiek. Jedziemy przez przedziwne tereny. Wszędzie widać wojsko, lotniska, hangary, auta wojskowe. W tamtym czasie Obwód Kaliningradzki był dosyć zamkniętą enklawą z ogromnym nasyceniem wojska. I w ten przedziwny sposób dojeżdżamy do miejsca docelowego - Obozu Pionierskiego im. A.Gajdara w Swietłogorsku. Swietłogorsk to znany kurort nad Morzem Bałtyckim. Obóz położony jest nad samym morzem. Dobrze jest ! Zaprowadzono nas na kolację, a tu niespodzianka ... Serwują makaron z potarkowanym, żółtym serem. Żaden polski dzieciak nie chce tego jeść. Rosjanie szybko organizują jedzenie zastępcze : chleb i dżemem. Ale tu znowu dochodzi do zgrzytu. Nie chcemy jeść czarnego, razowego chleba. Rosjanie pytają się nas: jaki chleb chcemy jeść ?  Opowiadamy, że biały. A oni w śmiech ! Twierdzą, że przecież nie ma czegoś takiego jak biały chleb ! Bułki jedynie są białe ! No to my chcemy bułki ! Problem został rozwiązany. Ogólnie to z jedzeniem mieliśmy problem, bo bardzo często dostarczana żywność nie odpowiadała polskim dzieciakom. Bardzo dobrze jedynie wspominam zupę rybną. Do tej pory, gdy mam tylko możliwość zamawiam sobie zupę rybną. Tak bardzo pozostała mi ona w pamięci.
    Zostaliśmy przyjęci po królewsku. Do każdej sali / spaliśmy chyba po 10 osób / dostarczono karton po telewizorz, pełen cukierków ! Dla dzieciaków takich jak my była to spora atrakcja ! Jedliśmy je przez miesiąc i nie dało się tego zjeść do końca. A konfietki były pyszne ...
Poznajemy powoli Rosjan. Sporo ich w tym obozie, około tysiąca. Obsługa tego obozu na dzień dobry chciała nas rozebrać ze wszystkiego, proponując zakup naszych ubrań :). Zaczynają się pierwsze wymiany handlowe. Największą popularnością cieszyła się guma do żucia. Rzecz niewystępująca w rosyjskich sklepach. Non stop słyszałem pytanie : "żwaczka u was jest? ". Nie każdego stać było na taki luksus, bo sprzedawaliśmy ją po jednym rublu / sprzątaczka zarabiała wtedy 60 rubli/.
Zaprzyjaźniłem się z Witią. Witia chodził do szkoły samby / rosyjski styl samoobrony/. Został moim bodyguardem :). Witia nauczył mnie grać na fanfarze.Wstąpiłem więc w szeregi fanfarzystów i doboszy i dmuchałem w tą fanfarę dwa razy dziennie na apelach. Z tymi apelami były jaja, bo młodzież sowiecka była poddawana solidnej dawce indoktrynacji. I na każdym apelu każdy oddział rosyjskich pionierów wykrzykiwał jakieś propagandowe hasło typu : " Niet pierielamat sił czieławieka , jesli z eta siła kaliektiw !" / nie przełamiesz  sił człowieka, jeśli z nim silny kolektyw /. No i rosyjscy opiekunowie naciskali na nas, abyśmy też popisywali się jakimś hasłem na apelach. No to po krótkiej dyskusji uzgodniliśmy, że naszym apelowym hasłem będzie krótkie : "Częste mycie skraca życie ! ". Nasi, polscy druhowie zaakceptowali ten nasz fortel i wszyscy byli happy: Rosjanie / bo nie rozumieli sensu tych słów, a cieszyli się, że jesteśmy zaangażowani politycznie/, i my / bo mieliśmy kupę z tego śmiechu/.
    Jak już wspomniałem obóz ten liczył z tysiąc uczestników. Przedział wiekowy od 7 do 18 lat. Oficjalne zabronione było : strzelanie z procy i gra w karty. Według Rosjan to poważne wykroczenia. Rosjanie grali w karty po kryjomu w pracowni modelarskiej. My graliśmy legalnie na naszych salach. Aż tu razu pewnego wkroczył do nas rosyjski opiekun. Nakrył nas na grze w karty. Zabrał je i wyszedł. Poszliśmy do naszych polskich druhów, aby wytłumaczyli mu, że w Polsce gra w karty jest legalną rzeczą wśród młodzieży. Po jakimś czasie oddał nam karty, kręcąc z niedowierzaniem głową, jak takie wykroczenie może być legalne w Polsce. Co dziwne palenie tytoniu wśród rosyjskich pionierów / przynajmniej wśród jej męskiej części / praktycznie było legalne. Po porannym apelu padało hasło : " palacze wystąp ! ". Praktycznie wszystkie chłopaki występowali i za karę szli do sprzątania terenu. Palili wszyscy jak leci : od 7 do 18 lat. Mnie jedynie udało się mego przyjaciela - Witię odciągnąć z palenia. Taki mały sukces. Dla porównania podam, że w naszej, polskiej kilkudziesięcioosobowej grupie paliła jedna osoba.
   W obozie tym miałem kumpla imiennika - Krzyśka. Pewnego dnia przyszła do nas dwóch delegacja rosyjskich dziewcząt i wypaliła : "Szyszki / nie potrafili wymówić Krzyśki / pażałsta prijditie k nam" / Krzyśki, przyjdźcie do nas proszę/. No to się zgodziliśmy, umówiliśmy się na określoną godzinę i przyszliśmy pod określony barak. Tam zaproszono nas do środka, posadzono na krzesłach i zaczął się cyrk :). Po kolei stawały przed nami dziewczyny recytujące wiersze, śpiewające piosenki czy tańczące. Wszystko pod czujnym okiem dorosłej opiekunki. Na koniec zostaliśmy obdarowani pionierskimi chustami, znaczkami, albumami, widokówkami i nie wiem czym jeszcze.
   W obozie tym stałem się miłośnikiem kwasu chlebowego. Kwas ten można było sobie nalewać w dowolnych ilościach z beczkowozu. Pewnego dnia napiłem się tego kwasu w nadmiarze, a tu wołają nas na zbiórkę. Okazuję się, że wyjeżdżamy do muzeum bursztynu znajdującego się w sąsiedniej, Litewskiej, Socjalistycznej Republice. Znowu jedziemy rozklekotanym autobusem, wali benzyną w środku, a ja z tą porcją kwasu w środku. Nie ma wyjścia, będę rzygał. No i tak się stało. Niemiło wspominam tę podróż. Dotarliśmy do Muzeum Bursztynów w Pałądze. Śmiesznie było, bo największą popularnością wśród bursztynowych wyrobów cieszył się ... Lenin :). Po latach wyczytałem, że muzeum to się mieści w dawnym pałacu Tyszkiewiczów.
    Zwiedzanie Kaliningradu. Zawieziono nas do tego miasta. W pierwszym kroku zaprowadzono nas do Muzeum Wojny / zapewne Ojczyźnianej .../. Pamiętam, że do muzeum tego schodziło się prosto z ulicy, do podziemi. Potem chodzenie po ulicach. A na tych ulicach, od ulicznych sprzedawczyń kupowaliśmy pyszne pielmieni / taki rodzaj dużych pierogów podsmażanych na patelni/. Wizyta w salonie ze złotem, gdzie widziałem pierwszy raz w życiu brylanty / pierścionki powyżej 1.000 rubli/. A że akurat w tym czasie interesowałem się fotografią to kupiłem sobie koreks / plastikowy pojemnik do wywoływania filmów/. Wizyta w wesołym miasteczku i jazda na elektrycznych samochodzikach. Och, jak mi się podobała ta jazda ! I pyszne lody w smakowitych wafelkach. Wszystko to utkwiło mi jakoś w pamięci.
   Kąpiele morskie. Od rana po plaży chodzi spora grupka osób, wypatrująca w morskim piasku bursztynów. I często znajdywali je ! Kąpiele morskie nie cieszyły się moim uznaniem, bo wychodziliśmy z wody oblepieni jakimiś wodorostami, glonami czy inną roślinnością. Trzeba było lecieć prosto pod prysznic. Za to na plaży, często widujemy ćwiczące dziewczyny ze szkół gimnastycznych. Robią te swoje gwiazdy, salta i inne cuda. Ciekawą rzeczą jest, że praktycznie każdy młody Rosjanin chodził do specjalistycznej szkoły podstawowej. Jedni do szkoły piłki nożnej, inni do szkoły sambo, jeszcze inni do matematycznej. dziewczyny do baletowej czy gimnastycznej. W Polsce raczej nie było takich specjalistycznych szkół.
    W sklepie znajdujemy banany do kupienia /w Polsce był to wtedy towar wybitnie deficytowy/, ale zielone one jakoś. Pytamy się sprzedawczyni jak je jeść, a ona odpowiada, że muszą kilka dni poleżeć na parapecie na słońcu. Kupujemy je więc. Do końca obozu leżały na parapecie i jednak nie dojrzały :).
    Coraz bardziej zaprzyjaźniam się z Witią. Staram się go namówić do przyjazdu do mnie, do Polski. Dziękuje mi, ale twierdzi, że jest to niemożliwe, bo jego ojciec jest kapitanem armii radzieckiej i cała jego rodzina ma zakaz wyjeżdżania za granicę /nawet do socjalistycznych krajów/. Potem przez długi czas utrzymujemy korespondencyjny kontakt.
    Nadszedł czas zawodów w tenisie stołowym. Akurat w tych latach ostro grałem w ping-ponga. Suma- sumarum pokonałem wszystkich w tych zawodach. Trochę się zdziwiłem, bo nie byłem jakimś tam wybitnym zawodnikiem w moim małym miasteczku.
     Ogólnie obóz wspominam bardzo dobrze. Poznałem tam bardzo wielu młodych, przyjaznych Rosjan. Dziwiło nas tam wiele rzeczy, ale widać też było wielką troskę naszych rosyjskich opiekunów, abyśmy jak najlepiej spędzili ten czas. Nie zapamiętałem żadnej przykrej sytuacji.
Nadszedł czas wyjazdu. Cały miesiąc tam siedzieliśmy. Osobiście podszkoliłem swój rosyjski, którego od roku uczyłem się w szkole. Na koniec, każdy został obdarowani wielką ilością prezentów / łącznie z pluszowym misiem wysokości jednego metra :)/. Zajeżdżamy do naszego miasteczka, parkujemy pod zamkiem. A tu niespodzianka ... Pod zamkiem z rodzicami, czekają na mnie koledzy z podwórka. Jeden wziął mój plecak, inny tego miśka, jeszcze inny resztę prezentów. Wracamy do domu, tam gdzie moje miejsce i normalne jedzenie serwują :). Czułem się jak jakiś bohater. Jako jeden z niewielu mych znajomych byłem za granicą :). 
     
   
   



   

Las Vegas, Kanion Kolorado, Kanion Antylopy X, Zapora Hoovera, maj 2023 r.

15 maja 2023 r.   Lecę z Chicago  do Las Vegas . Chicago, lotnisko O'Hare. A tu już Nevada . Pustynie, góry i zieleń w szczątkowej form...