czwartek, 25 stycznia 2024

Las Vegas, Kanion Kolorado, Kanion Antylopy X, Zapora Hoovera, maj 2023 r.



15 maja 2023 r. 

 Lecę z Chicago do Las Vegas.

Chicago, lotnisko O'Hare.

A tu już Nevada. Pustynie, góry i zieleń w szczątkowej formie...

Nevada.

Pod nami Las Vegas.


Ląduję w Las Vegas na lotnisku McCarran. Na tym zdjęciu, przy końcówce skrzydła widać budowaną właśnie, okrągłą kopułę areny- "Sphere". To super nowoczesna, oddana do użytku we wrześniu 2023 r. arena, wybudowana kosztem 2,3 miliarda $,  Obecnie przynosi ona 1 milion $ strat dziennie. Nie będę się dłużej o niej rozpisywać, ale jest to prawdziwe cudo techniki. Gdyby ktoś chciałby zobaczyć jak wygląda "Sphere" z zewnątrz, niech kliknie w ten link: 
 


Las Vegas lotnisko McCarran.

Czego można się spodziewać po lotnisku w Las Vegas? Oczywiście lasu maszyn. przeznaczonych dla naiwnych ludzi.

Las Vegas lotnisko McCarran.

A na takie temperatury, trafiłem w maju w tym mieście. Nie jest źle!


No, limuzyną to ja raczej nie pojadę do swojego hotelu. Wsiadłem w autobus miejski i tym sposobem dotarłem do celu.


Las Vegas - miasto uciech dla ludzi, którzy poruszają się wśród przegranych osobników swego gatunku.


Docieram do hotelu "Sahara". Czytałem o nim wiele pochlebnych opinii i nie zawiodłem się.

Hotel "Sahara".

Hotel "Sahara".

Mój pokój znajduje się na 21 piętrze tego hotelu i spełnia w pełni moje oczekiwania. Miła odskocznia, po warunkach w jakich mieszkałem w Nowym Jorku.

Hotel "Sahara".

Hotel "Sahara".


Hotel "Sahara" znajduje się na skraju obszaru tego miasta, które uważa się za w miarę bezpieczne. Kilkaset metrów na północ od mego hotelu, zaczynają się dzielnice, które nie do końca promieniują swoim bezpieczeństwem. A ja idę właśnie w tamtą stronę. Zachodzę do "Walgreens"- to popularna w Stanach sieciówka z artykułami spożywczymi i drogeryjnymi. W środku natykam się na uzbrojonego w  broń maszynowa ochroniarza. W sklepie spożywczym taki gość? Wrzucam kilka produktów spożywczych do koszyka i idę kupić jakieś kosmetyki. Większość kosmetyków jest umieszczana za szybami i produkty te nie są dostępne dla klientów na wyciągnięcie ręki. Aby kupić np. płyn do kąpieli musiałem nacisnąć na guzik alarmowy, przywołujący kogoś z obsługi. Następnie należy cierpliwie czekać, aż ktoś podejdzie i pada ci płyn za kilka dolarów. W koszyku mym znajduje się piwo, więc muszę okazać swe ID. Zbliżam się do 60'tki I w sklepie muszę udowadniać, że mam powyżej 21 lat. Chore to ...

Kieruję się w stronę taniej jadłodajni, która znajduje się za hotelem "Strat", hotelu w którym można skorzystać z tarasu widokowego.


Ceny posiłków w restauracjach w Las Vegas nie należą do tanich, a ja znalazłem chyba najtańszą jadłodajnię.


Za kilkanaście dolarów zjadłam doprawdy pyszną pastę z krewetkami. Nie jest źle...


Najedzony, mogę ruszać w miasto, aby zaliczać kolejne punkty na mej liście atrakcji w Las Vagas. Jadę autobusem w stronę pierwszego punktu, czyli do Punk Rock Museum w Las Vegas. Po wysiadce z autobusu, mam do przejścia jeszcze kilkanaście minut drogi. Idę kompletnie pustymi drogami, przez jakieś przemysłowe tereny. Brak pieszych i aut.  Po drodze pojawiają się jakieś zjawy: a to gość, który ledwo może ustać na nogach, a to jakaś pani w samym staniku z szaleństwem w oczach. W oddali widzę też grupkę ćpunów. Nie jestem strachliwym człekiem. Nie mam problemów z poruszaniem się po ulicach obcych miast, ale akurat w tym miejscu czuję się dosyć nieswojo. Mijam bardzo długi budynek ze striptizem.


I docieram do właściwego celu mojej podróży - Punk Rock Museum.

Punk Rock Museum.


Kupuję bilet / 39 $/ i podchodzę do ochrony. Ochrona dokładnie sprawdza co mam w kieszeniach i w plecaku. Po sprawdzeniu mogę wejść do środka. Ochroniarze bardzo mili. Proszę ich o zrobienie mi zdjęcia na tle ściany. Robią to z ochotą i z uśmiechem.

Punk Rock Museum.


A taka ściana czeka mnie, na wejściu do muzeum. 

Punk Rock Museum.


Kręcę się, oglądając zgromadzone tu punkowe artefakty.

Punk Rock Museum.


Wow ! Jesteś też ściana z wizerunkiem mojej ulubionej kapeli - AGNOSTIC FRONT.

Punk Rock Museum.


Punkowe ziny...

Punk Rock Museum.


Trafiam na przewodnika, który oprowadza gości. Troszkę mu się przysłuchuję, trochę zwiedzam. Czytałem wcześniej, że grupy wycieczkowe oprowadza założyciel tego muzeum - Fat Mike z grupy NOFX,  więc założyłem, że to jest ten gość. Gość ten opowiada jak zadzwonił do basisty METALLIKI - Roba Trujillo i poprosił go o jakiś prezent do tego muzeum. Rob w miarę szybko przysłał gitarę basową ze swojej kolekcji. Pomyślałem, że dobre wtyki ma ten gość. Przewodnik przywitał się ze mną. Wymieniliśmy się też uśmiechami. Dopiero po powrocie do domu, zorientowałem się, że przewodnikiem tym był gitarzysta jednej z moich ulubionych kapel SULICIDAL TENDENCIES. I właśnie w tej kapeli grał razem z basistą METALLIKI. Zorientowałem się również, że taka wycieczka z przewodnikiem kosztuje nie 39$, a 100$. Trochę wbiłem się tam nad krzywy ryj... 

Punk Rock Museum.


Punk Rock Museum.


Punk Rock Museum.


Punk Rock Museum.


W muzeum tym, jest też knajpka, w której można wypić sobie piwko. Siedziało tam kilka osób, ale tłoku nie było.


Punk Rock Museum.

Wychodzę z tego muzeum. Nie mam zamiaru wracać powrotną drogą na piechotę / tym bardziej, że zrobiło się ciemno/, zamówiłem więc Ubera. Proszę kogoś, aby zrobił mi fotkę na tle tego muzeum. Starsze, podchmielone towarzystwo pyta się mnie: skąd jestem? Odpowiadam, że z Polski. Zarzucają mnie pytaniami: jak się tu znalazłem, co tu porabiam? Podjeżdża mój Uber i nie mam czasu na odpowiedzi. Proszę kierowcę, aby zawiózł mnie na Fremont Street Experience. Pierwsze swe kroki kieruje tam do hotelu Golden Nugget, aby ujrzeć największy, wystawiany na świecie  samorodek złota.  "Hand of Faith" zwie się on i został znaleziony w Australii. Waży on 27,66 kg. Stoję i wpatruje się w niego. Nagle, podchodzi do niego polska rodzina. Zamieniamy parę słów, na temat tej niezwykłej dla naszych oczu rzeczy.



Fremont Street Experience

Fremont Street Experience, to maksymalnie wyjątkowa w skali świata ulica. Mnóstwo na niej performerów.

Fremont Street Experience

Także ulica nieoczywistych tańców na barowej ladzie.

Fremont Street Experience

Oraz ulica z takimi multimedialnymi pokazami, wyświetlanymi na wewnętrznej stronie dachu, przykrywającego tę ulicę/ długości kilkaset metrów/, że... że kurcze... Nawet nie wiem jak to opisać...

Fremont Street Experience

Nagle znalazłem się w multimedialnej bajce. Dach nad tą ulicą wybucha ferią ruchomych obrazów / największy na świecie ekran LED/. W tle leci muza z doskonałą jakością dźwięku. Rozglądam się jak urzeczony i nie wierzę w to co widzę. Gdzie ja się znalazłem? Jak me zmysły mają sobie poradzić z tym wszystkim? Co godzinę jest wyświetlany, specjalnie skomponowane teledysk dla tej ulicy, z popularnymi wykonawcami typu: BEYONCE czy STONE TEMPLE PILOTS. A teledyski te, to temat na oddzielny opis... Coś niezapomnianego..

Fremont Street Experience

Huh... Idę kupić sobie jakieś piwo, aby wkomponować się w klimat tego miejsca. Mnóstwo wyluzowanych ludzi, często tańczących, skaczących, mnóstwo uśmiechów na twarzach.

Fremont Street Experience

Fotka z "prawdziwym" kowbojem? Czemu nie? 

Fremont Street Experience

Na ulicy tej znajduj się kilka scen. Odkryłem tam scenę rock, trochę dalej, pop, jeszcze dalej scenę country. Na nich darmowe koncerty dla przechodniów.

Fremont Street Experience

Kręciłem się po tej ulicy kilka godzin, mocno oszołomiony. Czegoś podobnego nie doświadczyłem nigdy w życiu. Jest po co przyjeżdżać, do tego miasta.

Fremont Street Experience

Jest i zakonnica gotowa do wspólnych fotek.

Fremont Street Experience

Fremont Street Experience


Fotki, fotki, fotki...


Fremont Street Experience
 
Po obu stronach tej ulicy, znajdują się hotele, do których można swobodnie wejść, a tam już na ciebie czeka masa krwiożerczych maszyn.
 
Fremont Street Experience


Na dole grają kowery METALLIKI, a na górze odbywają się przeloty na linach.

Fremont Street Experience

Amerykański kaliber...

Fremont Street Experience

16 maja 2023 r.

Z rana wychodzę się rozejrzeć po okolicy. Trafiam oczywiście na największe na świecie sklep z pamiątkami, bo jestem w Ameryce, a tu wszystko musi być największe.



Zaglądam z ciekawości, do tego niby największego sklepu na świecie. Czapki chyba na wiejską zabawę...


No i pseudo-indiańskie pamiątki.



Wracam do hotelu i udaję się na jeden z dwóch basenów w tym obiekcie. Basen ten mieści się na dachu hotelu. Aby wejść na ten basen, należy udać się do windy. Przed windą siedzi ochroniarz i sprawdza zawartość toreb i plecaków. Jego zadaniem jest zapobieganie zbrodni wniesienia własnego napoju na teren basenu. Nie można tam wnieść własnej Pepsi czy wody mineralnej. Trzeba za odpowiednią cenę kupić dowolny napój na miejscu. Nigdzie na świecie nie widziałem, zakazu wnoszenia własnej wody na basen. No... Ale wniesiona własna woda powoduje mniejsze zysku hotelu, a przecież wiemy,  że w Ameryce wszystko się kręci, wiadomo wokół czego... Za to widoczki z basenu są pyszne.
 

Basen nie jest zapchany ludźmi, więc spokojnie mogę sobie skorzystać z tutejszego, pustynnego słońca. Zbierają się chmury, więc ewakuuję się z tego miejsca.


Nie ma co siedzieć za długo w hotelu. Znowu wychodzę zwiedzać okolicę. Mijam dosyć popularny w Las Vegas hotel "Circus, Circus".


Widzę zachmurzone niebo i zrywa się wiatr. Ale jaki wiatr! Wieje na maksa! Wiele rzeczy fruwa w powietrzu. I przy tej temperaturze taki wiatr jest bardzo przyjemny. Pierwszy raz w życiu doświadczam tak silnego wiatru, przy tak wysokiej temperaturze i przy kompletnym braku opadów.


Po drodze mijam wiele takich osób. Niektórym z nich robię zdjęcia, aby ukazać różne oblicza tego miasta.


Zauważam różnicę między żebrzącymi bezdomnymi w USA i w Europie. W Europie nawiązują oni większy kontakt wzrokowy. W USA najczęściej mają wzrok wbity w ziemię, wydaje mi się że w poczuciu winy wobec przechodniów, że nie dali sobie radę w życiu, tak jak oni. Bo przecież Ameryka to kraj zwycięzców... Smutne jest to, że w ich oczach nie widać poczucia własnej godności. Porażało mnie to. 


Dochodzę do głównej arterii tego miasta "Las Vegas Strip" czy w skrócie "The Strip". Mijam po drodze reprezentacyjne hotele tego miasta.

"The Strip".

"The Strip".

"The Strip".

"The Strip".

"The Strip".

Ten starszy pan, nie wygląda na osobę będącą w szponach nałogów, ale informuje on innych, o tym, że jest bezdomny i głodny. 

"The Strip".

Przestało mocno dmuchać i czuć na ulicy wysoką temperaturę. W Las Vegas w hotelu, podobało mi się to, że klimatyzacja mogła pracować tam cały dzień. Nie tak jak w innych hotelach na świecie, gdzie klimatyzacja pracuje tylko wtedy kiedy przebywasz w pokoju i odpalasz ją odpowiednią kartą. 

"The Strip".

Z ulicy w Las Vegas możesz wejść spokojnie do każdego hotelu /oczywiście po ocenie twojego wyglądu przez ochroniarza/ i  korzystać z klimatyzowanych tam pomieszczeń.

"The Strip".


Nie wiem o co tu chodzi, ale ta pani bardziej wyglądała mi na bezdomną,  niż na turystkę.

"The Strip".

"The Strip".

"The Strip".

"The Strip".
Non stop natykam się na bezdomnych.

"The Strip".

"The Strip".

"The Strip".


Kawałek Wenecji w Las Vegas.


"The Strip".

Czas wracać do hotelu. Do poruszania się po tym mieście posługuję się aplikacją do komunikacji miejskiej. I widzę w niej informację, że w miejscu w którym staję, jest przystanek autobusowy. Rozglądam się i nigdzie nie widzę tego przystanku. Pytam się młodego, czarnoskórego chłopaka czy wie gdzie tu jest przystanek? Odpowiada, że właśnie tu i pokazuje mi na niski słupek, na którym są jakieś oznaczenia. Dodaje, żebym się nie martwił, bo on też czeka tu na autobus do pracy. Po chwili jednak zerka, na ten słupek i widzi na nim informację,  że przestanek ten nie jest już czynny. Mówi że musimy iść na inny przystanek. Więc udajemy się tam szybkim krokiem. Po drodze rozmawiam z tym sympatyczny młodzieńcem. Na przystanku chcę kupić sobie całodzienny bilet w automacie. Ostatnio kupowałem taki za 8 $. Chłopak mówi żebym tego nie robił, tylko abym kupił w autobusie tańszy bilet, za 5 $ na cały dzień. Jestem bardzo zdziwiony, że ceny te, tak się różnią. I faktycznie, okazuje się, że w autobusie ceny biletów są znacznie tańsze niż w automatach na przystanku.

Do autobusu wsiada bezdomny. Nie będę opisywał czym on się charakteryzował, ale w tym momencie zrozumiałem dlaczego moi amerykańscy znajomi dziwią się, że ja jeżdżę komunikacją miejską w tym kraju. Szybko da się zauważyć, że komunikacja miejska, przeznaczona jest dla tej mocno biedniejszej części amerykańskiego społeczeństwa. Z reguły widać w niej kolorową część amerykańskiego społeczeństwa, często ze zmęczonymi pracą twarzami lub ludzi bezdomnych. 



Przed moim hotelem znowu pełno bezdomnych. Ten pan ze swoim dobytkiem przemieszcza się z miejsca na miejsce.



W hotelu czekam na przyjazd mojej siostry która mieszka w USA od wielu lat. Spędzimy kilka dni razem w tym mieście. Jutro udajemy się w długą trasę. Siostra przybywa. Mamy wypożyczone auto. Jesteśmy przygotowani na jutrzejszą przygodę.

17 maja 2023 r.

Raniutko udajemy się w stronę miejscowości Page w stanie Arizona. Czeka tam na nas specjalny kanion. Kurczę... Na mapie nie wydawała się to wielka odległość, ale mamy przed sobą do pokonania 470 km w jedną stronę, czyli mniej więcej tyle ile z Olsztyna do Piekar Śląskich. Praktycznie całą Polskę trzeba nam przejechać. I dopiero wtedy w praktyce uzmysławiam sobie, ogrom tego kraju. A przecież to tylko wycieczka z jednego stanu do drugiego.
Po drodze zawadzamy też o kawałek stanu Utah.


I te mijane widoczki. Czuję się jak na westernie... Podobne krajobrazy. Ale dziwne uczucie... Znowu znalazłem się w miejscu, z obrazami tak dobrze zakodowanymi w moim mózgu, a tu mam je przed sobą w realu... 




Wjeżdżamy do Arizony. Do stanu wiadomego kanionu.


Często widzę proste po horyzont drogi z takimi formacjami skalnymi przy nich.



Wjeżdżamy na parking na terenie rezerwatu Indian Nawaho / Navajo/. Sami siebie nazywają Dino czyli ludzie. Nazwę Nawaho / podobnie jak nazywanie ich Indianami /, narzucili im biali ludzie. Plemię Nawaho jest największym plemieniem ludności tubylczej w USA. Liczy 300 tysięcy osób.  Na tym terenie, obowiązują prawa rezerwatu. Czekamy, aż się zbierze cała nasza grupa wycieczkowa. Wśród czekających widzę przedstawicieli jakiejś, konserwatywnej grupy religijnej. Nie wiem jakiej. 


Ok, zabrał się komplet i małymi samochodzikami ruszamy w stronę kanionu. Kanionu Antylopy X. Grupa kanionów Antylopy, to geologiczne twory, stworzone przez gwałtowne przepływy wody, które przez miliony lat wytworzyły unikalne korytarze w piaskowcu Nawaho.
 Dodam, że dosyć przypadkowo parę tygodni wcześniej, udało mi się zdobyć wejściówki do tego kanionu, tylko dlatego, że znalazłem je na stronie jednego z pośredników rozprowadzających te bilety. Na oficjalnych stronach, nie było już dostępnych wejściówek w tym terminie. Kanion Antylopy X jest mniej popularny niż dwa, częściej odwiedzane kaniony na tym terenie. Kaniony te można zwiedzać jedynie w ramach z organizowanych wycieczek. Niezbędny jest to przewodnik, którym może być jedynie członek plemienia Nawaho. Maksymalny pobyt w tym rezerwacie wynosi 2 godziny. 
 
 
Schodzimy w głąb Kanionu Antylopy X.


I tu dla mnie zaczyna się magia.


Różne odcienie piaskowca.


Naszą przewodniczką jest wiekowa Indianka. Opowiada nam sporo o historii jej plemienia i o jego zwyczajach. Prosi, aby jej nie robić zdjęć, ponieważ członkowie jej plemienia wierzą, że w trakcie robienia zdjęć kradnie się ich duszę.




Czasami dosyć wąski jest ten kanion. Przewodniczka cały czas nas pogania. Za nami idą kolejne, turystyczne grupy. 


A ja czuję się jak w zaczarowanym świecie. W odpowiedniej porze dnia, można ujrzeć tu tańce słonecznego światła z wyrzeźbionym przez wodę piaskowcem. Kurcze... Jedna fajniejszych rzeczy jaką w życiu widziałem... 


Zastanawiam się, jakie to siły przecięły tak idealnie te skały?



Skąd wzięły się tu, te wszystkie odciski ludzkich dłoni? Zostały wyrzeźbione czy zostały odbite w tworzącej się dopiero skale? Jeśli tak, to przed iloma tysiącami lat?


Koniec zwiedzania wyjątkowego na maksa kanionu Antylopy X. Będzie co przez lata wspominać...

Jedziemy w stronę następnego cudu natury....


Przed nami Wielki Kanion Kolorado / Grand Canyon/. Zbliżamy się do niego. Tym razem na własnych nogach... Jest dosyć ciepło, ale do wytrzymania...



W tym miejscu rzeka Kolorado, płynąca z jeziora Powell do Kanionu Kolorado, tworzy efektowny zakręt w kształcie podkowy zwany Horseshoe Bend. Bardzo efektowny... Nie ma co tu ukrywać, że jest to jeden z piękniejszych, fragmentów natury na świecie, a przy okazji raj dla fotografów. 


Horseshoe Bend.

300 metrów pod moimi stopami płynie rzeka. Wysokie i strome jest urwisko wokół tego zakrętu.

Horseshoe Bend.

Stoję i staram się jak najwięcej szczegółów tego obrazka, zakodować sobie w mózgu. Śmieję się sam do siebie, po raz kolejny nie mogąc zmysłami ogarnąć piękna, które widzę przed sobą.

Horseshoe Bend.





Horseshoe Bend.

Droga powrotna na parking. Te układane na sobie kamienie pewnie mają jakieś znaczenie, ale niestety nie wiem jakie...




Na parkingu takie auto-dziwactwa.



Zajeżdżamy jeszcze na zaporę Glen Canyon na rzece Kolorado. Jest to elektrownia wodna.


Czas ruszać w drogę powrotną do Las Vegas. Po drodze, teoretycznie mogliśmy zajechać na tarasy widokowe z pięknymi panoramami Kanionu Kolorado. Ale niestety nie mamy na to czasu. Droga powrotna jest dość daleka. I tak wrażeń było co nie miara...
Ech, te amerykańskie drogi...


Typowe dla USA, osiedle domków kempingowych.


Widzę kierunkowskazy na Salt Lake City. Potem na Los Angeles. Dziwnie zrobiło mi się na myśl, że jestem praktycznie w zasięgu Los Angeles, a niestety tam nie będę... A chciałbym... 


Długa droga przed nami, którą umilamy sobie skoczną muzyką w aucie i postojami na posiłki.



Zawadzamy też o Góry Skaliste / Rocky Mountains/.

Góry Skaliste.

Pięknie ogląda się  Amerykę zza szyby auta, bo krajobraz urozmaicony. Bo w głowie myśl, że w końcu dotknąłem tego wszystkiego własnym spojrzeniem..


Trochę byłem zły na siebie, że tak niefortunnie zaplanowałem swój pobyt w USA. W czasie gdy byłem w Chicago, w Las Vegas odbył się SICK NEW WORLD festiwal. Gdybym zorientował się wcześniej, mógłbym spokojnie zjawić się na nim. Niestety za późno się zorientowałem. Szkoda mi tych wszystkich, przegapionych przeze mnie kapel...


Powrót do hotelu, a tam na parkingu widzę takie auta...


Nie jest jeszcze aż tak późno,  abyśmy z siostrą nie mogli wyjść, na wieczorny spacer po mieście.



Bierzemy więc taksówkę i jedziemy na The Strip. Po drodze mijamy różne, samochodowe dziwadła.





Caesars Palace.

Las Vegas potrafi oszołomić. Swym tętnem, kolorami, światłami, ludźmi na ulicach, wręcz nierealną ilością maszyn do hazardu w hotelach, nietuzinkowymi autami etc. Potrafi jednocześnie zniesmaczyć swym kiczem i plastikowością wielu miejsc. Sporo z tych dumnie prezentujących się hoteli, jest na krawędzi eksploatacyjnej zapaści. Mimo to, miejsce to potrafi dostarczyć ci rozrywki, na różnych poziomach i jeśli nie jesteś opętany hazardem, to raczej spędzisz tu wesołe chwile. 


Ballagio Hotel.


A w tym hotelu znalazłem, mocno przereklamowany ogródek. Dla mnie była to esencja kiczu i złego smaku.



Planet Hollywood.

Takie tu temperatury, że chyba można spać wszędzie.


Zachodzimy do sieciówki In-N-Out Burger coś zjeść. Siostra mi mocno polecała. Nigdy w życiu nie widziałem, tak szybko uwijającej się obsługi.




Wspólne fotki...





Wracamy do hotelu kolejką Monorail, która ma przystanek akurat w naszym hotelu. 

Chyba oczywistą rzeczą jest, że musiałem spróbować swego szczęścia w tym mieście. Mało wrzuciłem i mało wygrałem ale wygrałem!


Na ścianach mego hotelu, fotki The Beatles z pobytu w tym miejscu.



18 maja 2023 r.

Dziś wybieramy się w stronę Zapory Hoovera / Hoover Dam/. Kumpel z Wilna pisze do mnie, żebym koniecznie zajechał do nowo otwartego sklepu, metalowej wytwórni METAL BLADE. Mamy po drodze, więc zajeżdżam. A tam wielkie rozczarowanie. Ten niby nowo otwarty sklep, to stoisko z koszulkami w jakimś mini markecie.

METAL BLADE store.

Ustawiamy się do fotki, pod słynnym znakiem wjazdowym do Las Vegas.


Dojeżdżamy do zapory Hoovera. To cudo techniki tamtych czasów. Budowę zaczęto w 1930 roku. Była to największa zapora na świecie w tamtym okresie i przy okazji jedna z największych konstrukcji stwarzanych przez człowieka. Na tej fotce widać, do jakiego poziomu podnosi się tu woda.

Zapora Hoovera.

Ta elektrownia wodna, wytwarza prąd dla 1 miliona ludzi. Trafiliśmy chyba na 40 C. Niełatwo było się poruszać po tej betonowej konstrukcji. Gdy sobie uzmysłowiłem, że w takich warunkach, trzeba było wznosić tę elektrownię, to aż mnie gorące ciarki przeszły po plecach.


Zapora Hoovera.


Ogromny to twór i robi wrażenie. 


Zapora Hoovera.

Na pobliskim parkingu, znajduję autka podobne do tych, które widziałem w swoim hotelu. Trzeba jak najszybciej uciekać z tej smażalni. Upał zaczyna być, nie do zniesienia.



Czas wracać do Vegas. I znowu te amerykańskie drogi...


Jesteśmy powtórnie na The Strip. Zachodzimy do hotelu Sphinx. To jeden z bardziej oryginalnych hoteli w tym mieście.



Słysząc nasz język polski, zaczepia nas wesoła rodzinka naszych rodaków. Pytają się nas co i jak w tym mieście, bo oni dopiero tu przybyli... Miła rozmowa.

Hotel Sphinx.



Hotel Sphinx.

Erotic vibe tego miasta...


Wracamy do hotelu, a w nim otrzymuję wiadomość, że moje jutrzejsze loty przez Kanadę do UK zostały odwołane / strajk pracowników lini lotniczych/ i że otrzymam informację jak mam dalej postępować w ciągu 72 h. No pięknie... Mam siedzieć tu w Las Vegas jeszcze 3 dni czekając na wiadomości? Nie wiem czy mam wykupować następne, hotelowe doby? Dodatkowo zorientowałem się, że pomimo wcześniejszych informacji o braku konieczności wyrabiania elektronicznej wizy do Kanady/ bo leciałem przez ten kraj tylko tranzytem /, muszę jednak wyrobić sobie tę wizę. Nie ma wyjścia, trzeba siadać i dłubać przy wyrabianiu tej wizy. Siostra pomaga mi jak może.
Siostra odlatuje do swego miasta, a ja na lotnisku próbuję dowiedzieć się w moich liniach lotniczych jaki jest mój status? Nic nie wiedzą, każą czekać na informacje. Ładnie...
Wracam do hotelu i z tego wszystkiego powtórnie próbuję szczęścia na maszynach. Kończę z bilansem 40$ do przodu, czyli nie wyszedłem na głupka. Z racji tej wygranej zamawiam sobie podwójnego Jacka Danielsa. Cena ponad 20$. Połowa mojej wygranej... 😀


Jeszcze wieczorny spacer w okolicach mego hotelu. Tłumaczę w hotelowej recepcji jaka jest moja sytuacja i czy ewentualnie będę mógł wymeldować się jutro z pokoju trochę później. Nie ma takiej możliwości, ale mogę zostawić swój bagaż w poczekalni i spędzić cały dzień na przykład na basenie. Zobaczymy co przyniesie mi następny dzień.



19 maja 2023 r.

Z rana otrzymuję informację, że moje powrotne loty: Las Vegas-Calgary i Calgary-Londyn, Zostały zamienione na na Las Vegas-Vancouver, Vancouver-Calgary i Calgary- Londyn. Z 24 godzin lotów, zrobiło się 48 godzin w podróży. Z dwóch lotów zrobiły się trzy loty. W Vancouver mam 12 godzin postoju. Dzwonię więc do kumpla w Vancouver, z pytaniem czy jest szansa przenocować w tym czasie w jego domu?  Nie odbiera, więc piszę do niego wiadomości. Widzę że wiadomości są odczytane ale nie odpowiada na nie. Trudno... Wcześnie kumpel do mnie często dzwonił, opowiadał gdzie to by mnie nie zabrał, gdybym przyjechał do jego miasta, a tu teraz cisza...
No, nic... Zdaję swoje rzeczy do przechowalni i idę na basen. Przed basenem oczywiście sprawdzenie mojej torby, czy przypadkiem nie przemycam na przykład wody do picia. Jeszcze jedna dziwna zasada: na basen można wejść jedynie w stroju kąpielowym. 


Plusem tego zamieszania z biletami jest fakt, że praktycznie cały ten dzień, mogę spędzić na basenie, bo lot mam dopiero wieczorem. Basen usytuowany jest na parterze tego hotelu. A w nim telebim długości kilkudziesięciu metrów. Dodatkowo leci muzyka tak dobrej jakości, jakiej chyba w życiu nie słyszałem. DJ daje z siebie wiele. Kurczę... czuję się jak w raju... W nosie mam wszystko i napawam się bieżącą chwilą. Opalam się i moczę się na zmianę. W trakcie całej tej ganianiny po Nowym JorkuChicago i Las Vegas, nie miałem praktycznie czasu na wypoczynek. W tym dniu odbijam to sobie. Czuję się wyśmienicie, a jednocześnie cieszę się, że opuszczam to, jakże sztuczne miejsce- miasto rozrywki wybudowane na środku pustyni. Odskocznia od życia, dla 38 milionów turystów odwiedzających to miasto rocznie. Miasto wygranych i przegranych. Miasto które równocześnie potrafi oszołomić i wzbudzić niezrozumienie. Miasto zapewniające komfort na różnych poziomach dla ludzi, którzy mają pieniądze. A ja dobrze wiedziałem że za ścianą tego hotelowego telebimu, istnieje całkowicie inne życie, bo widziałem je codziennie. Życie ludzi przegranych, leżących na słońcu na chodnikach z beznadzieją w swych oczach. Za dużo ich było jak na mój gust... Spory to dysonans w mych odczuciach dotyczących tego miasta. Oczywiście poznałem jedynie kawałek tego miasta. Wiem, że w kanałach burzowych, które rozciągają się kilometrami pod tym miastem mieszka około tysiąca bezdomnych: spłukanych hazardzistów, ludzi niedających sobie rady w życiu i co najgorsze ludzi z problemami psychicznymi. Nigdzie na świecie, nie widziałem na ulicach tylu osób z problemami psychicznymi. Zdaje się że są oni odrzuceni przez swe państwo, system, bo pewnie opieka nad takimi osobami kosztuje. I to sporo kosztuje. Mimo tego z chęcią wróciłabym jeszcze raz do tego miasta. Skorzystał ponownie z jego uciech i potraktował to miasto jako bazę wypadową, do wycieczek do cudów natury, które go otaczają. 



Wychodzę do pobliskiego sklepu. Na ulicach sporo imprezowiczów.




Czekając w hotelowym holu widzę dziesiątki dzieciaków /głównie bardzo młodych dziewczyn/, poubieranych chyba na modłę japońską. To jakaś subkultura, o której nie mam pojęcia. Wypływają oni ze swoich pokoi hotelowych i stadami udają się na zewnątrz. Nie wiem czy miały one tu swój jakiś koncert czy jakiś kongres? A to jedna z nich:




Siedzę na lotnisku i czekam na lot do Vancouver. Przylatuje samolot z tego miasta i wysiadają z niego pasażerowie. Wśród nich jakiś punk rockowiec. Zamiast bagażu ma zarzucony na plecy plastikowy worek z kilkoma rzeczami. Pierwszą rzeczą, którą robi w sali przylotu, jest gra przy maszynach. Po 5 min krzyczy na cały głos: "Ludzie! W ciągu 5 minut wygrałam 150 $! Kocham to miasto!". Wywołuje tym ogólny śmiech, wśród oczekując na samolot.





Ląduję w Vancouver. Przede mną 12 godzin oczekiwania na następny lot. Miasto to, jest w pierwszej piątce na mojej liście miast, wartych odwiedzenia, ale nie podejmuje się zwiedzania go z moimi bagażami nocą. Spędzam noc na twardej ławce. 



Tim Hortons jest wszędzie w Kanadzie. 


Z okien samolotu widzę Vancouver, jego malownicze położenie i las wieżowców w centrum. Tyle skorzystałem z tego miasta...



Kanadyjskie góry... Góry Skaliste. To samo pasmo górskie co w USA.



Ląduję w Calgary. A tu widzimy lotniskową policję w Calgary. Na tym lotnisku, też czekam, kilka godzin na lot. Na szczęście, już bez żadnych przygód wsiadam do samolotu do Londynu, który jest przedostatnim punktem mojej podróży. Stamtąd jedynie kilka godzin autobusem do mojego, właściwego domu. Bye, bye Ameryko... 


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Las Vegas, Kanion Kolorado, Kanion Antylopy X, Zapora Hoovera, maj 2023 r.

15 maja 2023 r.   Lecę z Chicago  do Las Vegas . Chicago, lotnisko O'Hare. A tu już Nevada . Pustynie, góry i zieleń w szczątkowej form...